poniedziałek, 23 marca 2020

Brutally Deceased - wywiad



TEN WYWIAD PRZELEŻAŁ U MNIE W SZAFIE PRAWIE CZTERY LATA. NA SZCZĘŚCIE NIE ZDEZAKTUALIZOWAŁ SIĘ W ŻADNYM STOPNIU. CAŁKIEM NIEDAWNO BRUTALLY DECEASED WRAZ Z NASZYM RODZINNYM EMBRIONAL WYPUŚCIŁO SPLIT. UZNAJMY TO WIĘC ZA CZĘŚĆ PROMOCJI OSTATNIEGO DOKONANIA CZECHÓW. NA PYTANIA ODPOWIADALI MICHAL I MAREK.

Cześć Michale! Co słychać u najbardziej znanego ojca w czeskim death metalu?


- Witaj Adamie! Radzę sobie tak dobrze, jak to możliwe, ale także dlatego, że stałem się dumnym ojcem, mam trochę mniej czasu na wszystko wokół muzyki niż kiedyś. W moim życiu wraz z przybyciem na świat Terezki przybyło obowiązków i obaw związanych z rodziną, a ja staram się spędzać z dziewczynami jak najwięcej czasu. W każdym razie death metal wciąż ma wysoki priorytet, dlatego nadal bardzo intensywnie gramy.

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, byliście po wydaniu pierwszego albumu i niewiele osób spoza Czech słyszało o Brutally Deceased. Teraz jest zupełnie inaczej, prawda? Jak byś porównał Brutally Deceased 2012 i 2017?

- Wydaje mi się, że znaleźliśmy własny styl bardziej niż w 2012 roku. Na pewno w naszej muzyce jest i będzie więcej wpływów innych stylów niż klasyczny szwedzki death metal.

Przejdźmy do muzyki. „Dead Lovers Guide” pokazało, że jesteście najprawdziwszym szwedzkim death metalem prosto z serca Czech. Wtedy prawdopodobnie zaczęła się moda na szwedzki death meta i tak zaczęło grać wiele zespołów…

- Logika trendów jest falowa. Okazuje się, że jeden, dwa ciekawe zespoły robią coś innego i nagle zamienia się to w trąbę powietrzną, która często paradoksalnie pokrywa styl nudą i przewidywalnością. Z pewnością mieliśmy szczęście, że DLG zostało wydane w czasie, gdy ten szablon nie był jeszcze powielany. Dzisiaj staramy się trochę wyrwać z tego stylu w inną stronę, mniej przewidywalną, miejmy nadzieję, że nam się to udaje.

Na pierwszym albumie nagraliście cover Dismember. Dlaczego akurat ten zespół i ta piosenka?

- Na początku zespołu, kiedy nie mieliśmy tak wielu własnych utworów, graliśmy Dismember, Grave i Entombed. Stopniowo jednak przestawaliśmy je grać, ponieważ zostały zastąpione własnymi utworami. Jeśli chodzi o covery, myślę, że kiedy zostaną umieszczone na płycie, powinny działać wyłącznie jako bonus do nagrań, a „Override the Overture” to tak mocny death metalowy hymn, że postanowiliśmy włączyć go do płyty.

Według mnie, na pierwszym albumie bardzo słychać, że Štefy i Burák grali wcześniej grindcore'a. 
W waszej muzyce jest dużo punkowego feelingu, takiego z końca lat '90.


- Štefy i Burák nie brali udziału w komponowaniu muzyki. Wpływy punkowe, które opisujesz, są naturalną częścią tego stylu. Ponadto Burák nie nagrywał pierwszego albumu, można tam usłyszeć partie byłego członka zespołu - Patricka.



Potem przyszedł czas na drugi album „Black Infernal Vortex”, który niestety najmniej mi się podoba. Rozmawialiśmy o tym raz, i powiedzieliście, że był trochę jak „Clandestine” Entombed. 
Jest mroczniej, a riffy nie są tak wesołe.


- Zgadzam się z tobą. W porównaniu do poprzedniego album jest wyraźnie bardziej dojrzały i mroczniejszy. 
Jeśli chodzi zaś o mniejszy punkowy feeling, to ja uważam, ze jest to akurat pójście w dobrą stronę.

Był to także okres, kiedy zaczęliście grać z drugim gitarzystą...

- Nie wydaje mi się, aby chłopcy aktywnie szukali kogoś w tym czasie, czy też jakoś bardzo potrzebowali drugiej gitary, ale przypadkowo poznaliśmy się przez znajomych i okazało się, że polubiliśmy się zarówno jako ludzie, jak i muzycy. Czeska scena death metalowa jest stosunkowo niewielka. Ponieważ taki styl nie był zbyt mocno eksplorowany w naszym kraju, z wyjątkiem BD, a ja uwielbiałem go od czasów nastolatka, zgadaliśmy się i mniej więcej zimą 2011 roku miałem swój pierwszy test w piekielnej jamie.

To, że gracie szwedzki death metal, było jasne od samego początku. Ale jak to się stało, że wybraliście Interment do splitu? No i jak teraz widzicie ten album?

- Pomysł splitu z Interment był bardzo spontaniczny. Zagraliśmy koncert w Slavonicach, a następnie kilkakrotnie spotkałem Johana, ponieważ w tym czasie grał w Demonical, którzy byli wtedy bardzo koncertowo aktywni, i zgodził się na współpracę. Podobało nam się to, co Interment robił muzycznie, podobało im się to, co my robiliśmy, a wspólne nagranie było dobrym pomysłem. Wracając do tematu punka w kontekście „DLG”, to split z Interment jest zdecydowanie naszą najbardziej punktualną i brudną płytą. Wolę nowsze albumy od tamtych nagrań, ale tamte piosenki na żywo dają radę.


Zostańmy jeszcze na chwilę przy „Glory Days, Festering Years”, niesamowicie oldschoolowa jest tu okładka. Ogólnie rzecz biorąc, cały split jest jednym wielkim hołdem dla oldschoolu.

- Okładkę narysował polski artysta Rafał Kruszyk, polecił nam go Johan z Interment i myślę, że naprawdę dobrze sobie radził pod względem stylu. Oczywiście jest to oldchool, ale traktujemy to jako kolejny epizod dla tego zespołu.

W międzyczasie Burák opuścił zespół. Co się stało?

Po latach grania Vítek poświęcać graniu muzyki tyle czasu. Jego odejście było logicznym rezultatem zmiany priorytetów życiowych. Nie było żadnej spiny przy jego odejściu. Rozeszliśmy się w przyjaźni.

Potem kolejny basista, niestety ten odszedł ale z tego łez padołu. Jakoś nie macie szczęścia.

- To był niefortunny zbieg okoliczności, w którym w wyniku złamania nogi podano mu zastrzyki, które rozrzedzały krew, aby zapobiec zatorowi. Niestety miał towarzyszące mu wrzody żołądka, które otworzyły się i krwawiły. Co powiedzieć. Niepotrzebna śmierć, niestety takie rzeczy się zdarzają. Mamy już basistę, wygląda obiecująco. Jest naszym dobrym przyjacielem i sprawdzonym muzykiem, a także jest imprezowym chłopakiem, takim jak my, więc same zalety zalety.



I tak doszliśmy do najnowszej płyty. „Satanic Corpse”. Kiedy ją pierwszy raz usłyszałem to stwierdziłem, że to szwedzki death metal zmieszany z Carcass. Jest dość melodyjny, ale cholernie brutalny. Znaleźliście złoty środek czy jak?

- To zdecydowanie najbardziej melodyjny i najszybszy album, jaki nagraliśmy z BD i myślę, że gada naprawdę dobrze. Wpływów Carcass, a także innych zespołów z przełomu lat 80. i 90. z pewnością nie unikniemy, a nasza muzyka jest naturalna od samego początku. Właściwie to tak nam się te utwory napisało, to był naturalny bieg wydarzeń. Nie próbowaliśmy za wszelką cenę trzymać się patentów z lat dziewięćdziesiątych. Dla nas wszystko jest tak jak być powinno.

A jak fani zareagowali na wasz trzeci pełny album? Jaka jest ogólna reakcja na Satanic Corpse?
W końcu dostaliście za tą płytę nagrodę za najlepszy album metalowy w Czeskiej republice…

- Reakcje są ogólnie pozytywne. Być może odeszliśmy nieco od muzyki dla typowego słuchacza crust i punkowej muzyki, ale jak już wcześniej powiedziałem, nie trzymamy się tego. Jeśli chodzi o nagrody, to nie traktujemy tego jako epickiego zwycięstwa. Nie chcę brzmieć arogancko, ale w roku wydania tego albumu w Czechach nie wyszło zbyt wiele płyt godnych uwagi…


Oprócz Krabathor / Hypnos jesteście prawdopodobnie najważniejszym zespołem death metalowym w Czechach, prawda? Jak to widzicie?

- Jest to związane z poprzednim pytaniem. Dziękujemy za wsparcie, ale w naszym kraju death metal to styl całkowicie niszowy, który tylko nieliczni mogą dostarczyć u nas na przynajmniej średnim poziomie. Zespoły zyskują sławę dzięki wytrwałości i i staży na scenie a nie dzięki jakości tego co robią. Mamy nadzieję, że nie będzie tak w naszym przypadku.

Ogólnie rzecz biorąc ostatnio jest więcej wysokiej jakości death metalu z Czech lub Europy, a Polska zaczęła widzieć, że w Czechach jest coś jeszcze oprócz grindcore'a.

- Ponadprzeciętnego death metalu w Czechach ani nie ubywa ani nie przybywa, ponieważ jest go mało i nigdy zbyt wiele go tu nie było. W Czechach nie gramy dobrze grindore'a. Kiedy porównuję to ze sceną skandynawską (Deathbound, Rotten Sound…), w Czechach niestety pojawiają się żałosne pornosy i kałowe bzdury, których nie lubię.

Ostatnio graliście w Polsce. Jak wam się podobało? Który koncert był najlepszy? Gdzie wypiliście najwięcej wódki?

- Prawdą jest, że w ostatnim roku występowaliśmy kilkakrotnie w Polsce, zarówno z Brutally Deceased, jak i Heaving Earth, i wszystkie koncerty zawsze były świetne. Najbardziej niszcząca akcja alkoholowa z pewnością miała miejsce w Bielsku-Białej w klubie Rude Boy, gdzie potężna Poli króluje z wiśniówką. Odbyliśmy kilka degustacji wszelkiego rodzaju alkoholi, a ostatni gwóźdź do trumny przyszedł w formie ratyfikowanego Spirytusu.

Wraz z gitarzystą Tomášem Halamą grasz także w Heaving Earth, całkiem inna muzyka, ale wciąż jest to wysokiej jakości death metal. Czy miałeś zęby szwedzkiego death metalu i chciałeś grać w amerykański death metal czy co?

- Heaving Earth to zespół założony w 2008 roku z jasno określonym stylem, w którym od samego początku żelazo było kute w stylu Immolation i Hate Eternal, a ja doszedłem do składu dopiero latem 2011 roku. W każdym razie z Heaving Earth odszedłem, więc kontynuacja tego zespołu jest w rękach Tomasa. Być może uda mu się stworzyć wysokiej jakości skład, z którym będzie mógł kontynuować i koncertować.



Dwie ostatnie płyty mają świetne covery. Widziałem, że były to prawdziwe obrazy na płótnie. Kto to zrobił, jak do tego doszło?

- Ostatnie dwie okładki są dziełem włoskiego mistrza Paolo Girardi, który maluje swoje obrazy olejem na płótnie. Znaleźliśmy go na podstawie jego doskonałych dzieł, które nam się podobały i byliśmy przekonani, że będzie to najlepszy wybór dla zespołu. Dla mnie obecnie nie ma lepszego malarza dla BD i wierzę w naszą współpracę w przyszłości. Paolo to prawdziwy demon, prawdziwy duch podziemia. Ma swój świat, wszystko robi sam. Współpraca z nim zawsze jest doskonała, chcielibyśmy kontynuować, jeśli się nam to uda.

Powiedz mi, co to jest ten Shampoon Killer? Ta nazwa jakoś mi się z brutalną muzyką nie kojarzy...

- Wręcz przeciwnie, nazwa jest jak najbardziej brutalna. Została wymyślona przez naszego perkusistę Gabina (R.I.P.). Chodzi o to, że szampon w czeskim slangu oznacza discoboya, a cała koncepcja zespołu jest jasno zdefiniowana jako antydyskotekowa.

Jak to jest grać death metal w kraju bez Boga?

 -Jeśli chcesz kogoś sprowokować, jest to dość nudne. Możesz śpiewać o diabłach i wiecznym potępieniu, a nikt nawet na Ciebie nie spojrzy.

Niedawno amerykańska antifa zablokowała koncerty Marduka w Stanach Zjednoczonych, mówiąc, że Marduk to naziole…

- To, co pokazuje amerykańska antifa, to debilizm. Obwinianie zespołu takiego jak Marduk za bycie nazistami to jakaś wielka pomyłka. Członkowie Marduk mieli crustowy projekt Moment Maniacs w latach 90., w którym grali ludzie z Anti Cimex, Wolfbrigade i Wolfpack. Byliśmy razem przez miesiąc w trasie po Europie i są to mili i przyjaźni ludzie. Ta „antifa” jest bardziej „fa” niż prawdziwe „fa”. Stopień lustracji i prześladowań w tej perspektywie jest czasami wręcz przerażający.

Czy masz coś na następną płytę? Czy będzie LP, EP, split?

- W przyszłym roku powinniśmy wydać split z Embrional. Mamy już 2/3 materiału. Nagrywamy wiosną. Metal śmierci, dużo blastów. Tym razem punki na pewno będą płakać.

Co z polskim death metalem? Powiedziałeś kiedyś, że lubisz Embrional, ponieważ nie kopiują Vadera ani Behemotha. Czy to główna choroba polskiego death metalu?
- Lubię wiele polskich zespołów, takich jak Embrional, Dissenter, Infatuation of Death, Armageddon, Anima Damnata, Infernal War, Kriegsmaschine, które są oryginalne i nie kopiują Vadera ani Behemotha, więc nie ma mowy o żadnej chorobie.

Ostatnie pytanie. Które czeskie piwo jest najlepsze i czy w ogóle można grać w metal bez piwa?
- Prowadzi browar Matuška. Metal bez piwa na pewno da się przeżyć, ale czym zaś ma człowiek popić te wegetariańskie kiełbaski i wegetariański gulasz?
Wielkie dzięki za wywiad!



środa, 29 stycznia 2020

Wywiad - Martyrdoom



TEN WYWIAD PRZELEŻAŁ U MNIE PRAWIE TRZY LATA. W TRZY LATA BARDZO DUŻO MOŻE SIĘ ZMIENIĆ. ALE JAK POKAZAŁA RZECZYWISTOŚĆ, CHŁOPAKOM Z WARSZAWSKIEGO MARTYRDOOM NIGDZIE SIĘ PRZEZ TEN CZAS NIE SPIESZYŁO I WYWIAD ZBYT WIELE NA AKTUALNOŚCI NIE STRACIŁ. PONIŻEJ ZAPIS TEGO CO OCHOCZO KAŻDY Z NICH POWIEDZIAŁ.


Z racji tego, że będzie to wasz pierwszy wywiad i pierwszy w ogóle na tym blogu, zaczniemy trochę sztampowo - przedstawcie proszę historię kapeli. 

- Zaczęło się w okolicach kwietnia 2010 roku, o ile mnie pamięć nie myli. Wraz z ze znajomymi wpadliśmy na pomysł pogrania sobie coverów Nunslaughtera. Kilka dni po jednej próbie w trzyosobowym składzie, odezwali się do nas Wasyl, Sociak i Kryczman z pytaniem czy nie chcemy z nimi pograć thrashu – zgodziliśmy się i tak to się zaczęło. Graliśmy wtedy pod nawzwą Deathlust, którą przyszło nam jeszcze dwukrotnie zmienić, zatrzymując się na stałe przy „Martyrdoom”.
Pocz
ątkowo graliśmy covery Slayera i Metalliki, zagraliśmy lokalny kocert w Starej Miłosnej, ludziom się podobało i nam też. Nie pamiętam dokładnie jak długo graliśmy w tym składzie, ale w pewnym momencie wizja Kryczmana i co do granej muzyki przestała się pokrywać z naszą wizją. My chcieliśmy grać ciężej, on lżej. Rozstaliśmy się z nim, a po około miesiącu na jego miejsce wskoczyła Katt. W tym składzie graliśmy kolejny rok, nagraliśmy demo, a następnie w pokojowym nastroju Katt odeszła od nas. Powodem była mniejsza chęć angażowania się w zespół niż u reszty. Marola mieliśmy na celowniku już wcześniej, więc natychmiast zaproponowaliśmy mu granie z nami. To była jedna z lepszych decyzji w rozwoju zespołu.

Okres demówkowy mieliście dosyć krótki. Dwa materiały, brzmienie jak na demo przystało. Jak wspominacie tamten okres? Pomogły wam te materiały w jakiś sposób zaistnieć na scenie?

- Okres demówkowy to był bardzo płodny okres muzyczny. Sociak sypał riffami z rękawa na lewo i prawo. Mieszkaliśmy wtedy bardzo blisko siebie, chodziliśmy jeszcze od szkoły, więc próby grane były bardzo często. Nie pamiętam za bardzo jak często grywaliśmy wtedy koncerty, ale na pewno było ich parę. Demo na pewno trochę pomogło w promocji zespołu, jednak uważam, że najlepiej wypadamy na żywo – w miarę grania kolejnych koncertów, co raz częściej występowaliśmy ze znanymi kapelami.

No właśnie co do waszego stażu na scenie. Martyrdoom istnieje około 7 lat. Jak na taki staż, to cholerne z was lenie. Jak na mnie to jeszcze ze 2 demówki czy jakieś EP mogło się pojawić w tym czasie.

- Przez te siedem lat było dużo zmian stylu, składu, warunków grania prób. Masa czynników wpłynęła na ilość wypuszczonego materiału. Jednak najważniejszym czynnikiem tutaj była pomysłowość Sociaka. Nie ukrywam, że jest on autorem przeważającej części riffów oraz kompozycji. W międzyczasie niektórym zaczęły się studia, innym praca i już nie tak łatwo było się spotkać.
Po „Twisted Perversions” przyszedł dosyć długi okres ciszy. Robiliście materiał na pełną płytę? Koncertowaliście? Cztery lata to dosyć długi okres ciszy jak na tak młodą kapelę.
Było trochę koncertowania – udało nam się złapać z paroma większymi nazwami na scenie, co nas mocno cieszyło. Potem przyszedł czas na układanie nowego materiału z koncertowaniem od czasu do czasu.

Skąd pomysł na nazwę Martyrdoom? W Szwecji są punkowcy Martyrdod, ale chyba nie stąd ta inspiracja?

- Nazwy były łącznie trzy. W pierwszej formie, nazywaliśmy się „Deathlust”. Zagraliśmy pod tą nazwą może ze dwa czy trzy koncerty, a potem skapnęliśmy się, że jest ekipa z Pabianic grająca zajebisty wygar, mająca już tam jakiś swój materiał, to odeszliśmy od tego. Przez chwilę działaliśmy pod roboczą nazwą „Pukedrown”, ale nie utrzymało się. W momencie jak odezwał się do nas Ezkaton, że chcieliby zrobić jakiś gig reaktywacyjny, stwierdziliśmy że przydałoby się w końcu ogarnąć normalną, stałą nazwę. Kombinowaliśmy nad „Corpsefuck” i w tym momencie dobry ziomek kapeli, Nekos, podrzucił że w sumie gdyby miał nazywać kapelę, to nazwał by ją „Martyrdoom”, od otwierającego numeru jedynki Dead Congregation. I tak już zostało.

Old school death doom… Gatunek jeszcze niedawno trochę na wyginięciu, natomiast przez ostatnie kilka lat stał się dosyć modny. Wszyscy chcą być drugim Krypts albo Asphyx, jak to jest z Wami?

- Czy ja wiem czy modny? W szeroko pojętym undergroundzie na świecie, może i tak. Osobiście raczej nie zauważam jakiegoś „trendu” na death doom, tak jak to było w przypadku thrashu parę lat temu, a teraz blacku w kapturach. Nigdy nie celowaliśmy w granie death doomu – zaczęliśmy robić materiał i jakoś tak wyszło, że brzmi to jak brzmi.

Tekstowo bliżej wam raczej do goregrindu czy prongrindu niż do death metalu (a przynajmniej tego aktualnego). Który z was ma taki wesoły rozpierdol w głowie? Za dużo bdsm pornosków za młodu?

- Hehe, to akurat zasługa moja i Sociaka. Część tekstów jest bardzo stara, pamięta jeszcze początki kapeli (Betrayed Trust, Corpsefuck) i wynikiem tego jest właśnie taki wydźwięk, bo oczywiście staraliśmy się być jak najbardziej „twardzi” i tak dalej. Część kawałków(Bloody Incarnations, Face Without a Person, Psychosis) jest też takim naszym prywatnym „hejtem” na różnorakie okresy czy osoby i pewną formą „wyżycia się”. Mimo tego, że teksty bywają bardzo prostackie i ordynarne, to po części są dla nas dosyć osobiste.



Całkiem niedawno wydaliście pełny materiał. „Grievous Psychosis” ze wszystkich stron widać, że to pełnoprawny debiut. Jak wyglądały prace nad płytą?

- „Grievous Psychosis” zostało nagrane w pierwszej formie już z półtora roku temu. Zaczęliśmy szukać wydawnictwa i w tym momencie trafiliśmy na Memento Mori. Raul powiedział, że zajebisty materiał i może to wydać, ale musimy dograć jeszcze coś, bo jest za krótkie. Okazało się, że nie potrafimy odtworzyć brzmienia pierwszej wersji, więc nagraliśmy wszystko od nowa i powstał album w formie, w jakiej obecnie jest.

Poza jednym, wszystkie kawałki to nowe kompozycje. Nie chcieliście dograć jeszcze dwóch z dema by wydłużyć płytę, lub od nowa nagrać materiał z demo plus kilka kawałków?

- Dla nas te „nowe” kawałki mają już po 2, czy nawet 3 lata i ze względu na zmęczeniem zarówno materiałem jak i samym procesem nagrywania, organizacji, etc najzwyczajniej w świecie nam się nie chciało. Inna sprawa, że dla nas kawałki z dema kompletnie nie pasują stylistycznie do tego czym jest „Grievous Psychosis” Powoli kiełkują jakieś plany żeby coś zrobić z numerami z „Twisted Perversions”, ale to zobaczymy dopiero w przyszłości co z tego wyniknie.

Wiem, że część z Was ma wykształcenie muzyczne lub okołomuzyczne. Jak się pracuje z takimi ludźmi? Ile razy chcieliście się pozabijać?

- Szczerze? Bardzo często. W momencie kiedy każdy ma pojęcie o tym co robi, bardzo często pojawiają się spięcia o tym co ma jak brzmieć, jak ma być zagrane i tak dalej. Potrafimy sobie skakać do gardeł zarówno przez to, że ktoś ma przysłowiowy kij w dupie, jak i przez to, że ktoś coś zjebał czy po prostu zrobił coś mało „profesjonalnie” - mimo tego, że Martyrdoom jest naszym hobby, to raczej staramy się podchodzić do tego profesjonalnie podczas koncertów, czy nagrywek. Od tego, że się jeszcze nie pozabijaliśmy, wydaje mi się, uchronił nas po prostu fakt, że wszyscy na zewnątrz zespołu jesteśmy bdb kolegami od serca i znamy się od lat – wszyscy znamy swoje wady i nie ma sensu się dłużej spinać na kogoś z tak idiotycznych powodów.

Okładka robi wrażenie. Kto jest jej autorem? Skąd taki pomysł?

- Pierwotnie okładka miała wyglądać zupełnie inaczej, projekt nie do końca nam pasował. Przypomniałem sobie, że ojciec mojego przyjaciela jest malarzem i to nie byle jakim. Ryszard Wojtyński (serdecznie pozdrawiamy) od wielu lat zajmuje się malarstwem, jego styl to coś pomiędzy H.R. Gigerem i Beksińskim. Znaleźliśmy w internecie jego ilustracje do „Piekła” Dantego i od razu wiedzieliśmy, że musimy mieć coś od niego na okładce. Jest sposobność, to czemu nie? Potem to już była kwestia przejścia się do niego, dogadania czy zechciałby nam użyczyć swojego dzieła i dostosowania go do okładki.

Podpisaliście kontrakt z Memento Mori. Wytwórnia jak dla was chyba idealna. Jak się z nimi zgadaliście? Nie szukaliście wśród polskich wytwórni, czy może z założenia położyliście lachę na polskich wydawców?

- W momencie gdy „Grievous Psychosis” było nagrane w pierwszej formie, po prostu zaczęliśmy wysyłać promo do różnorakich wytwórni. Memento Mori była jedyną „większą” ekipą, która nie miała na nas wysrane i faktycznie zajarała się naszą muzą. A co do polskich wytwórni, trochę mieliśmy wyłożone na małe wytwórnie, które oferowały tylko wydanie na kasetach i rozprowadzanie po distro, o których nikt nie słyszał. Większe, albo odmawiały mówiąc, że nie szukają nowych kapel, albo proponowały, że wydadzą płytę jeżeli to my im zapłacimy. No kurwa serio?

Ile już razy wokal Sociaka porównano do Chucka z pierwszych płyt Death, czy tylko ja mam takie skojarzenia?

- Bardzo często! Pada albo Chuck, albo van Drunen – z tego co wiem, Sociakowi się to bardzo podoba.

Zaczynaliście jako kwartet, później stał się z was kwintet z niewiastą na gitarze. Przyznam szczerze, że dosyć mocno się zdziwiłem, że dziewczyna chce grać death/doom. Robiło to wtedy wrażenie, choć dziewoja nie wytrzymała jednak długo.

- Zaczynaliśmy jako kwintet, jak już wspomniałem. Na początku był z nami Kryczman. Kasia zrezygnowała z racji innej wizji na prowadzenie zespołu. My podchodziliśmy do tego z ambicjami, Kasia chciała po prostu sobie pograć. Rozeszliśmy się w zgodzie i nadal utrzymujemy z nią dobry kontakt.
Pami
ętam, że na koncercie „U Bazyla” w Poznaniu ktoś zwrócił uwagę, że nasz gitarzysta wygląda jak laska – technicznie się nie mylił.

Jak zapatrujecie się na kobiety w death metalu? Jo Bench, Angela Gossow, czy ta ruda cycata z Epici, zastanawialiście się kiedyś czy ona wszędzie jest ruda?

- A zastanawiałeś się czy Chris Barnes wszędzie ma dredy?



Czym jest dla was death metal? Jak pojmujecie ten gatunek i jego kolejne fale? Jest jakaś odnoga tego kotła, której po prostu nie trawicie?

- Osobiście mogę powiedzieć, że jest pewnym sposobem życia i pasją. Jednak potrzeba pewnego spierdolenia, żeby jarać się kapelami pokroju Putridity czy Disgorge, albo jakimiś wysrywami z fińskiej sceny, o których słyszała tylko rodzina ich wokalisty. Mi kompletnie akurat nie podchodzą wszelakie melodeathy, które są ugrzecznione, tak żeby trafić do szerszego grona odbiorcy – pomijając klasyki w stylu początki At the Gates, czy Carcass. Tak samo średnio do mnie zazwyczaj trafia black/death, z jednej strony dlatego, że raczej blacku nie słucham, a z drugiej, że takiego grania na polskiej scenie jest już tyle, że się rzygać chce.

Jakie macie plany związane z kapelą? Nowy materiał się robi, skupiacie się na promowaniu „Grievous Psychosis”? Koncerty gracie z coraz zacniejszym towarzystwem, Cruciamentum, Beheaded, Undergang…

- Na pewno chcemy koncertować, żeby promować płytę. W między czasie będziemy opracowywać nowy materiał. W kwestii grania z coraz lepszymi kapelami - wiadomo że powoli się rozwijamy i staramy się grać z coraz lepszymi, bo nie można całe życie grać na scenie z ogórami.

Warszawa jest chyba dosyć specyficzną sceną na mapie naszego kraju. Jak wygląda tutejsza scena?

- Scena deathowa kuleje i to bardzo. Na ogół, żeby zrobić koncert w stolicy musimy szukać kapel grających grindcore czy pseudothrashe. Dużo więcej można u nas zobaczyć kapel stoner/doomowych czy właśnie grindowych niż stricte deathowych. Czemu? Żodyń ni wyi.

Ostatnie słowo jest wasze.

- Nie słuchajcie heavy metalu, jeżeli możecie slamów – hails!



Brutally Deceased - wywiad